Rysy 26.04.2009 r. |
![]() |
![]() |
Relacje - Skitury | |||
środa, 29 kwietnia 2009 21:16 | |||
W niedzielę 26 kwietnia o 8.30 rano razem z Jankiem, Dominikiem i Robertem wyruszyliśmy z Palenicy Białczańskiej. Cały sprzęt załadowaliśmy, tudzież przypięliśmy do plecaków i „z buta” przez Starą Roztokę dotarliśmy do Schroniska przy Morskim Oku. Tam przezbroiliśmy się w skiturowców, włączyliśmy detektory lawinowe, chociaż od wielu dni była ogłoszona lawinowa jedynka to strzeżonego... wiadomo. Od schroniska ruszyliśmy już na fokach, obchodząc Morskie Oko pełne jeszcze lodu, jednak co jakiś czas musieliśmy zdejmować narty i pokonywać bez nich wytopione miejsca. Podchodząc na próg Czarnego Stawu na chwilę zatrzymaliśmy się u wylotu żlebu schodzącego z Bandziocha by oddać cześć Pawłowi, który właśnie w tym miejscu zginął porwany przez lawinę. W takiej właśnie chwili rodzi się pytanie czy to co robimy warte jest ryzyka, które nieraz podejmujemy... i chyba na zawsze pozostanie bez odpowiedzi. Zjazd ten wymaga nie lada umiejętności narciarskich oraz ogromnej odporności psychicznej. Zachód Grońskiego został za plecami, przed nami już tylko Rysa. Zrobiło się jeszcze bardziej stromo, ale kwietniowe słońce zaczęło zmiękczać twardy śnieg zalegający w Rysie, zapowiadał się świetny zjazd. W końcu po siedmiu godzinach, licząc od parkingu osiągnęliśmy przełączkę w której kończy się Rysa. stąd było już tylko 30 metrów do szczytu na który weszliśmy już bez nart. Na wierzchołku przywitał nas silny południowy wiatr przed którym do tej pory osłaniały nas góry. Wytrzymaliśmy tam chwilę, zrobiliśmy parę zdjęć i wróciliśmy czym prędzej na przełączkę, przecież najtrudniejsze było jeszcze przed nami, a zegarek wskazywał 16.30. Zapięliśmy narty i ruszyliśmy Rysą w dół , najpierw ja, na końcu Janek. Niektórzy potrzebowali trochę więcej czasu by pokonać swoją psychę. W końcu jednak wszyscy zaczęliśmy zjeżdżać najpierw prawą krawędzią Rysy potem już środkiem żlebu. Zjazd okazał się bardzo przyjemny, był bardzo dobry śnieg. W Kotle pod Rysami słońce nas opuściło i lekko „puszczony” firn zamienił się w szorstki „beton”, no ale co to dla nas. Czy to już było zakończenie sezonu w Tatrach? Mam nadzieję, że nie. Mario
|