Gerlach w 25 godzin |
Relacje - Trekking | |||
Wpisany przez Wojtek | |||
niedziela, 20 września 2009 11:33 | |||
Po raz pierwszy nasza flaga została wniesiona na najwyższy szczyt Tatr i całych Karpat, położony na Słowacji - Gerlach. Gdyby jednak dobrze przeanalizować historię naszej sekcji to jest to pierwsze oficjalne wyjście na ten szczyt. Może to był już odpowiedni czas po 4 i pół roku działalności. A w wielkim skrócie było tak: Ten wyjazd to skromnie mówiąc mój pomysł. Miał być oszczędną alternatywą dla wielko budżetowych wypraw organizowanych przez "Zarząd" w tym samym czasie do Szwajcarii na Matterhorn i do Włoch w Dolomity - a w efekcie skończyły się na Mięguszowieckim. W sumie chętnych było wielu, a skończyło się na 1 odważnym "Mięczaku", który okazał się tym razem "Twardzielem". Wyjechaliśmy z Łańcuta o 18 w piątek. Ruch na drodze jak to przed weekendem był dość duży, co skutkowało tym, że do Vyšné Hágy na Słowacji 1025m npm dojechaliśmy o 23, gdzie po przepakowaniu wyruszyliśmy żółtym szlakiem do Doliny Batyżowieckiej. O 2:20 byliśmy przy Batyżowieckim Stawie 1884 m npm. Wstępna decyzja o wyjściu nocnym na szczyt zapadła już przy samochodzie na parkingu, ale tutaj byliśmy już zdecydowani na 100%. Gwieździste niebo, bezwietrznie i bardzo ciepło jak na tą porę roku. Brakowało jedynie księżyca, który mógłby pomóc we właściwym oszacowaniu kierunku drogi. Doszliśmy do Batyżowieckiego Żlebu, który w pierwszej opinii miął być Żlebem Wałowym. Jednak po kilku metrach zobaczyliśmy za dużo boltów do zjazdu co przekonało na, że jest to żleb zejściowy z Gerlacha i udaliśmy się dalej w kierunku północnym w poszukiwaniu tego właściwego. Po jego namierzeniu wbiliśmy swoje "szpony"w skałę i metr po metrze, w ciemnościach nocy brnęliśmy do Przełęczy Tetmajera 2590 m npm, gdzie zameldowaliśmy się o 5:30. Przywitał nas delikatny wiaterek i piękny widok porannej poświaty od wschodzącego słońca. Po lewej stronie mieliśmy Zadni Gerlach 2616 m npm, a po prawej grań prowadzącą na szczyt. Nastąpiło małe przeorganizowanie w sprzęt - uprząż, lina, taśmy i ekspresy - i o 6 ruszyliśmy dalej, tzn. Marcin ruszył prowadząc granią zmagając się z ruchomymi "telewizorami". O 8:15 byliśmy na szczycie - na pewno pierwsi tego dnia, bo zdziwiła nawet nasza obecność później przybywających słowackich przewodników. Oczywiście sesja fotograficzna, odpoczynek, mms, itd. Zaczęło się robić tłoczno bo coraz więcej grup przybywało. Ku naszemu zaskoczeniu jednym z przewodników był prowadzący nas swego czasu na Lodowy Szczyt 2627 m npm Paweł. Pytając nas którędy szliśmy - stwierdził, że są z nas dobre chłopaki. A ja myślałem, że jest już na emeryturze. Podobno dalej wypija dziennie 1 butelkę wina. Koło 9 zapadła decyzja o zejściu standardową trasą, czyli Batyżowieckim Żlebem. Tu przejąłem rolę przewodnika biorąc Marcina na smycz, popuszczając mu ją od czasu do czasu, aż nauczył się schodzić przodem. Ku naszemu zaskoczeniu pojawiło się kilka grup które wychodziły na szczyt tym szlakiem - w naszej ocenie dużo łatwiejszym niż wyjście Wałowym Żlebem. Po półtorej godzinie byliśmy u podnóża ściany. Znaleźliśmy odpowiedni kawałek leżącej szafy skalnej, na której wyprostowaliśmy zmęczone kości. Posiłek, przepakowanie plecaków i o 12 ruszyliśmy w dół. Zejście było dla nas małym koszmarem. Nogi mieliśmy z waty, zmęczenie, brak snu... jeszcze chwilę i dzwonilibyśmy po śmigło :) ale po 1,5 godzinie byliśmy na parkingu przy samochodzie. Stał gdzie go zostawiliśmy - bo właściciel trochę się o niego obawiał. I w drogę, która jak to zwykle okazała się szybsza. A do przejechania mieliśmy w sumie tam i z powrotem około 500 km. Na miejscu byliśmy o 19. Czyli w sumie 25 godzin non stop. Dla "kogoś" to może nic - dla nas był to mały hardcore, ale polecamy! Bo warto było: słyszeć NIC siedząc w nocy i patrzeć w miliony gwiazd nad Batyżowieckim Stawem, widzieć wstający dzień i budzące się Tatry do życia z grani szczytowej Gerlacha, cieszyć się z wyczynu odpoczywając po zejściu do Doliny Batyżowieckiej. Dziękuję Marcinowi, który tym razem nie strzelał fochów, ba był nawet grzeczny ... może się bał, że go zostawię :) Było super - a Ci co nie byli niech żałują. Do zobaczenia na szlaku - Wojtek
|