Aconcagua - "Z tarczą" |
![]() |
![]() |
Relacje - Wyprawy | |||
Wpisany przez Wojtek | |||
poniedziałek, 18 marca 2013 23:49 | |||
![]() Przez pierwsze kilka dni, góra uśpiła naszą czujność. Była piękna pogoda, gdzie ten wiatr z którego Andy słyną ??, wręcz idealne warunki, nawet bym rzekł że było za ciepło. W takich warunkach udało nam się założyć obóz I na 4800m, przespać się w obozie II na 5600m i z marszu założyć obóz III na 6000m. Braki aklimatyzacyjne było już widać mocno na podejściu do obozu III, ponadto brak tchu nawet w pozycji horyzontalnej, ból głowy. Po założeniu III-ki postanawiamy zejść w celach regeneracyjnych do bazy, planujemy pełne dwa dni odpoczynku, masa jedzenia i picia … schodzimy na sam dół do bazy, jest 08.02.
Sesja przed komputerem zaprzyjaźnionej agencji, maile do swoich, i najważniejsze prognozy pogody, które nie dają złudzeń, idzie załamanie pogody, prognoza pokazuje wiatr dochodzący do 100km/h i temperatury na górze w przedziale od -30 do -40. Prognozy górskie dają obraz na 3-4 dni do przodu, nie widać przyszłego tygodnia, nie wiadomo czy będzie kolejna szansa. Prognoza pokazuje okno pogodowe na 10-11.02. Szybka decyzja, postanawiamy jutro znów wyjść do góry, aby w nie trafić. Plan jest prosty 09.02 w obozie I na 4800m, 10.02 prosto do obozu III na 6000m, i w nocy o drugiej wychodzimy na atak wchodząc idealnie w okno pogodowe. Umiarkowany wiatr 40-50km/h znośne temperatury około - 25, dają szanse. Do Obozu III na 6000m wszystko idzie zgodnie z planem. W namiocie obozu III meldujemy się o 16-tej, gotujemy i nastawiamy budzik na drugą w nocy. Martwi nas mocny wiatr który z godziny na godzinę rośnie do tego zaczyna mocno sypać, jest mgła. Co jest z tą pogodą ?? Licząc, że się wypogodzi startujemy, nieco później bo o 5tej, wcześniej wiatr i temperatura nie daje możliwości. Ubieram się łącznie z butami już w namiocie, mimo to już wewnątrz tracę czucie w palcach rąk i nóg. Ruszamy, bardzo dużo śniegu, trzeba torować, miejscami po kolana, a wiatr dusi oddech, śnieg pada w poziomie i trudno ustać na nogach. Brniemy mimo to do góry, chyba każdy z nas wiedział już wtedy że nic z tego nie będzie. Jest pewnie z - 35, nie czuje palców u rąk, ratuje się ogrzewaczami chemicznymi, mimo to walczę o utrzymanie krążenia, które jak wraca do palców naprawdę mocno boli. Robimy 500m przewyższenia w 7h, do szczytu brakuje jeszcze kolejnych 500m. Nie mamy szans, jest zbyt późno a my jesteśmy zbyt wolni w takich warunkach, poza tym jest duża szansa że potracimy palce. Wiatr się wzmaga, nie wiem ile wiało naprawdę, ale myślę że z 70-80km/h, taki wiatr zabija fizycznie i moralnie odbiera nadzieje. Decyzja jest jedna zawracamy. Schodząc wiem ile sił straciłem na tym ataku, sił które tutaj odrobić jest piekielnie trudno. Pluje sobie w brodę, bo wiem że na następny może jej zabraknąć. Zmęczeni dochodzimy do obozu III około 12tej. Niestety okno pogodowe się nie sprawdziło, znając kolejne dni pogody, po godzinnym odpoczynku, postanawiamy umocnić po drodze istniejące obozy i zejść do bazy. Jest 11.02 późne popołudnie, znów baza, jemy, ale trzeba sprawdzić pogodę... To jakieś fatum, znów widzimy analogiczną sytuację, teraz 2 dni kiepsko, później 14-15.02 prognoza pokazuje kolejne 1-2 dniowe okno pogodowe, później wiatr i temperatury znów nie dają nadziei, zbliża się nieubłaganie koniec sezonu. To są prawdziwe Andy, tutaj trudność stanowią warunki pogodowe, nienaturalnie niskie ciśnienie w stosunku do wysokości, suchość powietrza która narzuca picie przynajmniej 6 litrów dziennie co nie jest proste. Decyzja choć coraz trudniej ją podjąć, jest jedna, znów nie ma czasu na odpoczynek, jutro wychodzimy do góry, aby 14.02 być w obozie III i spróbować wstrzelić się w okno pogodowe. Czujemy już po sobie brak odpoczynku i zmęczenie materiału. Wiem czym to grozi, spaleniem, kompletnym wyczerpaniem, co w praktyce oznacza kilka / kilkanaście dni odpoczynku i koniec wyprawy, lub jej kontynuację w bazie. Plan taki sam jak ostatnio, obóz I, nocleg i jednym skokiem na 6000m. Do obozu na 5600 docieramy mocno zmęczeni, Bogdan, mówi że nie da rady, albo jak dojdzie na 6000m to będzie niezdolny do próby ataku w nocy. Postanawia zostać na 5600m. Dalej idę tylko z Pawłem. 6000m, zimno jest przenikliwe, wieje, w końcu namiot, gotujemy, nastawiam budzik w zegarku na 2 w nocy. W nocy mocny wiatr ustępuje lżejszemu, otwieram namiot widząc gwieździste niebo. Ruszamy, śnieg wywiany, idzie się dobrze, Paweł z przodu. Wschód słońca, na twarzy jak zwykle dodaje sił, a promienie słońca są bardzo potrzebne zziębniętemu ciału. Nad kopułą szczytową robi się charakterystyczny grzyb zwiastujący zmianę pogody, chmury pędzą niesamowicie szybko przez szczyt. Mijamy miejsce z którego zawróciliśmy ostatnio, czuje że sił mam niewiele. Po pewnym czasie patrzę na zegarek, jestem na 6730m, zostało 230m przewyższenia, Paweł 50m, nade mną. Pamiętam chwile zwątpienia, krańcowego zmęczenia. Kolejne kroki, odliczam, mija kolejna godzina, niczym minuta, podejście wydaje się nie mieć końca. Podnoszę do góry głowę, widząc ledwo wyraźną, we mgle postać Pawła, z podniesioną do góry ręką. Wiem, że jest na szczycie. Paweł melduje się o 12, ja docieram godzinę po nim, na szczycie są razem z Pawłem Hankusem ... najpierw myślę że czekanie jest nierozważne, przecież jest strasznie zimno ... pierwsze słowa jakimi mnie wita, to "myślałem że zamarznę, szybciej, robimy zdjęcia i na dół"., po drodze w dół mijamy wiele osób podchodzących jeszcze do góry. Wspomniane wyżej chmury zasnuły cały szczyt, nie widać nic, zdjęcia, uścisk dłoni, chwila radości i w dół. Po kolejnych 4 godzinach jesteśmy w namiocie.
My zmęczeni, kładziemy się spać, a na 2m2 Bogdan, który dziś dotarł na 6000m pakuje się na planowany w nocy atak, mówi "nie wiem czy dam radę, jestem bardzo zmęczony". My usypiamy kamiennym snem. O 2-giej w nocy pomagamy koleżeńsko ruszyć Bogdanowi, a zresztą tak się kręci że i tak nie śpimy, staruje wraz z poznanymi polakami. Czekamy na Bogdana od 16tej... jest 20ta zaczynamy się martwić, szczyt tonie w chmurach, sypie śnieg, i zaczyna wzmagać się wiatr, potężny wiatr, idzie załamanie pogody, a noc już kładzie się w okolicy. W końcu dociera, na jego twarzy rysuje się potężne zmęczenie, zamarznięta twarz, sople na nosie, wąsach, brodzie. Krótka rozmowa, Byłeś na górze? Tak wszedłem, pada kamiennym snem. W nocy przychodzi zapowiadane załamanie pogody. Wiatr wieje ponad 100km/h, rozrywając nam namiot, od godziny pierwszej w nocy bronimy naszych pozycji, trzymamy namiot raz po raz będąc podnoszonym, w chwili zwątpienia, ubieramy się i pakujemy w namiocie, boimy się ze w końcu wiatr ściągnie namiot i zostaniemy w śpiworach. Na szczęście udało się dotrwać do rana. W pewnym momencie odpuszczamy pilnowanie namiotu i ze mną w środku wiatr rzuca namiotem, potężna siła, jedynie interwencja chłopaków którzy na zewnątrz gotowali się do zejścia ratuje sytuacje, nie odleciałem a było blisko. Składamy namiot w koszmarnych warunkach i ruszamy w dół. Oj intensywne 4 tygodnie. Miało pójść lżej, ale Aconcagua wytrzymała nas do samego końca, pokazała pazur, pokazała że potrafi być bardzo groźna. Teraz śmieje się do siebie że nie poddała się bez walki. Najlepiej waga pokazuje wysiłek tam zostawiony, wynik Paweł -6kg, ja -8kg, Boguś -9kg, każdy z nas zostawił tam kawał zdrowia. Ale wszystko co nie zdrowe daje dużo radości :). Po powrocie do kraju, okazało się że była to ostatnia szansa w tym sezonie, wspomniane załamanie pogody trwało wiele dni a wiatr wiał z prędkościami powyżej 150km/h. Wiemy również, że kilka osób w okresie naszej działalności za spotkanie z Aconcagua zapłaciło najwyższą możliwą cenę. W tym miejscu podziękowania dla firmy ENERGO-SYSTEM za sfinansowanie wyprawy i ogromną okazaną pomoc i życzliwość. Dziękujemy. DO NASTĘPNEGO RAZU. Marcin
|