Aconcagua - "Z tarczą" Drukuj
Ocena użytkowników: / 24
SłabyŚwietny 
Relacje - Wyprawy
Wpisany przez Wojtek   
poniedziałek, 18 marca 2013 23:49
Aconcagua - Paweł na szczycie z flagą Zdobywców GórAconcagua 6962m, "trudniejsza niż myślałem", jedna myśl chodzi mi po głowie schodząc z obozu III na 6000m w kierunku bazy, na drugi dzień po ataku szczytowy. Mówiąc to nieznany mi autor "nie ma łatwych siedmiotysięczników" miał bardzo dużo racji. Ale zacznijmy od początku. 29.01.2013 z Bielska Białej ruszamy w 16 godzinną podróż autokarem do Mediolanu, skąd już samolotem do Madrytu, kolejno do Santiago w Chile - kolejne 13 godzin w samolocie, aż w końcu do docelowej Mendozy w Argentynie. Po wyczerpujących 3 dniach podróży docieramy na miejsce. Tutaj sporo załatwiania, pozwolenie - permit na akcję w górze, ostatnie zakupy gazu i żywności. Argentyna i Ameryka południowa, inny świat, dla nas zagonionych europejczyków. Ludzie żyją wolniej, mają czas posiedzieć na ławce, w parku, pośmiać się, porozmawiać. Dla nas to "wakacje" ale dla nich to szara codzienność jakże ciekawsza od naszej. Zatem wracając do meritum, już 01.02 siedzimy w autokarze który wiezie nas do miejscowości Penitentas oddalonej o 150km od Mendozy, skąd rozpoczniemy 3 dniowe podejście do bazy Plaza Argentyna na wysokości 4200m, pod Lodowcem Polaków. Z Penitentas mamy około 45km do bazy, taki maraton :). Od tej strony góra to trochę inna bajka niż droga klasyczna, tutaj baza dużo skromniej, kilka namiotów, osób prywatnych w tym nasz 3 osobowy namiocik, który będzie naszym domem na około 2-3 tygodnie. Przykładamy się do starannej organizacji namiotu, dokładnie okładamy go kilkuset kilogramami kamieni i dokładnie wiążemy stelaż, argentyński wiatr na pewno się odezwie. W bazie dodatkowo kilka dużych namiotów agencji i co najważniejsze WC, poza tym to wszystko. W bazie jesteśmy 03.02. Widać pola pod szczytowe, wydają je na wyciągnięcie ręki, nie będzie źle pomyślałem. Po dwóch dniach aklimatyzacyjnych ruszamy do góry, plecaki ważą po 30kg, niesiemy 2x namioty, jedzenie, i dużo ekwipunku który chcemy zostawić w wyższych obozach. Wychodzimy z ambitnym planem założenia z marszu obozu na 4800m i 5600m. Droga do jedynki prowadzi potężnym zasypanym kamieniami lodowcem, jest długa i bardzo męcząca. Po południu rozkładam 3 osobowy namiot, który tu zostanie i będzie nam służył przez kolejne 2 tygodnie jako obóz przejściowy. Czekam na współtowarzyszy, Pawła i Bogdana, widzę ich, idą z mozołem ale równo, nie mamy aklimatyzacji i każdy ruch kosztuje mnóstwo zaangażowania. W górach plan dnia, wygląda zupełnie inaczej, pory dnia wyznaczają posiłki, system działania dyktuje pogoda, samopoczucie aklimatyzacja lub jej brak. Mimo to zawsze na początku, do pierwszego krańcowego zmęczenia myślami jestem w kraju, z rodziną, w pracy, ciągle o nich myślę. Dopiero jak każdy krok poprzedzony jest ich liczeniem z powodu zmęczenia, myśli oddalają się i jedynie w głowie zostaje kolejny krok, kolejne 100m, kolejny uskok, a jak na horyzoncie widać kolejny obóz to sił dodaje bliskie ciepło 2m2 małego namiotu, makaron, herbata.
Przez pierwsze kilka dni, góra uśpiła naszą czujność. Była piękna pogoda, gdzie ten wiatr z którego Andy słyną ??, wręcz idealne warunki, nawet bym rzekł że było za ciepło. W takich warunkach udało nam się założyć obóz I na 4800m, przespać się w obozie II na 5600m i z marszu założyć obóz III na 6000m. Braki aklimatyzacyjne było już widać mocno na podejściu do obozu III, ponadto brak tchu nawet w pozycji horyzontalnej, ból głowy. Po założeniu III-ki postanawiamy zejść w celach regeneracyjnych do bazy, planujemy pełne dwa dni odpoczynku, masa jedzenia i picia … schodzimy na sam dół do bazy, jest 08.02.
Sesja przed komputerem zaprzyjaźnionej agencji, maile do swoich, i najważniejsze prognozy pogody, które nie dają złudzeń, idzie załamanie pogody, prognoza pokazuje wiatr dochodzący do 100km/h i temperatury na górze w przedziale od -30 do -40. Prognozy górskie dają obraz na 3-4 dni do przodu, nie widać przyszłego tygodnia, nie wiadomo czy będzie kolejna szansa. Prognoza pokazuje okno pogodowe na 10-11.02. Szybka decyzja, postanawiamy jutro znów wyjść do góry, aby w nie trafić. Plan jest prosty 09.02 w obozie I na 4800m, 10.02 prosto do obozu III na 6000m, i w nocy o drugiej wychodzimy na atak wchodząc idealnie w okno pogodowe. Umiarkowany wiatr 40-50km/h znośne temperatury około - 25, dają szanse. Do Obozu III na 6000m wszystko idzie zgodnie z planem. W namiocie obozu III meldujemy się o 16-tej, gotujemy i nastawiamy budzik na drugą w nocy. Martwi nas mocny wiatr który z godziny na godzinę rośnie do tego zaczyna mocno sypać, jest mgła. Co jest z tą pogodą ?? Licząc, że się wypogodzi startujemy, nieco później bo o 5tej, wcześniej wiatr i temperatura nie daje możliwości. Ubieram się łącznie z butami już w namiocie, mimo to już wewnątrz tracę czucie w palcach rąk i nóg. Ruszamy, bardzo dużo śniegu, trzeba torować, miejscami po kolana, a wiatr dusi oddech, śnieg pada w poziomie i trudno ustać na nogach. Brniemy mimo to do góry, chyba każdy z nas wiedział już wtedy że nic z tego nie będzie. Jest pewnie z - 35, nie czuje palców u rąk, ratuje się ogrzewaczami chemicznymi, mimo to walczę o utrzymanie krążenia, które jak wraca do palców naprawdę mocno boli. Robimy 500m przewyższenia w 7h, do szczytu brakuje jeszcze kolejnych 500m. Nie mamy szans, jest zbyt późno a my jesteśmy zbyt wolni w takich warunkach, poza tym jest duża szansa że potracimy palce. Wiatr się wzmaga, nie wiem ile wiało naprawdę, ale myślę że z 70-80km/h, taki wiatr zabija fizycznie i moralnie odbiera nadzieje. Decyzja jest jedna zawracamy. Schodząc wiem ile sił straciłem na tym ataku, sił które tutaj odrobić jest piekielnie trudno. Pluje sobie w brodę, bo wiem że na następny może jej zabraknąć. Zmęczeni dochodzimy do obozu III około 12tej. Niestety okno pogodowe się nie sprawdziło, znając kolejne dni pogody, po godzinnym odpoczynku, postanawiamy umocnić po drodze istniejące obozy i zejść do bazy. Jest 11.02 późne popołudnie, znów baza, jemy, ale trzeba sprawdzić pogodę...

Aconcagua

To jakieś fatum, znów widzimy analogiczną sytuację, teraz 2 dni kiepsko, później 14-15.02 prognoza pokazuje kolejne 1-2 dniowe okno pogodowe, później wiatr i temperatury znów nie dają nadziei, zbliża się nieubłaganie koniec sezonu. To są prawdziwe Andy, tutaj trudność stanowią warunki pogodowe, nienaturalnie niskie ciśnienie w stosunku do wysokości, suchość powietrza która narzuca picie przynajmniej 6 litrów dziennie co nie jest proste. Decyzja choć coraz trudniej ją podjąć, jest jedna, znów nie ma czasu na odpoczynek, jutro wychodzimy do góry, aby 14.02 być w obozie III i spróbować wstrzelić się w okno pogodowe. Czujemy już po sobie brak odpoczynku i zmęczenie materiału. Wiem czym to grozi, spaleniem, kompletnym wyczerpaniem, co w praktyce oznacza kilka / kilkanaście dni odpoczynku i koniec wyprawy, lub jej kontynuację w bazie. Plan taki sam jak ostatnio, obóz I, nocleg i jednym skokiem na 6000m. Do obozu na 5600 docieramy mocno zmęczeni, Bogdan, mówi że nie da rady, albo jak dojdzie na 6000m to będzie niezdolny do próby ataku w nocy. Postanawia zostać na 5600m. Dalej idę tylko z Pawłem. 6000m, zimno jest przenikliwe, wieje, w końcu namiot, gotujemy, nastawiam budzik w zegarku na 2 w nocy. W nocy mocny wiatr ustępuje lżejszemu, otwieram namiot widząc gwieździste niebo. Ruszamy, śnieg wywiany, idzie się dobrze, Paweł z przodu. Wschód słońca, na twarzy jak zwykle dodaje sił, a promienie słońca są bardzo potrzebne zziębniętemu ciału. Nad kopułą szczytową robi się charakterystyczny grzyb zwiastujący zmianę pogody, chmury pędzą niesamowicie szybko przez szczyt. Mijamy miejsce z którego zawróciliśmy ostatnio, czuje że sił mam niewiele. Po pewnym czasie patrzę na zegarek, jestem na 6730m, zostało 230m przewyższenia, Paweł 50m, nade mną. Pamiętam chwile zwątpienia, krańcowego zmęczenia. Kolejne kroki, odliczam, mija kolejna godzina, niczym minuta, podejście wydaje się nie mieć końca. Podnoszę do góry głowę, widząc ledwo wyraźną, we mgle postać Pawła, z podniesioną do góry ręką. Wiem, że jest na szczycie. Paweł melduje się o 12, ja docieram godzinę po nim, na szczycie są razem z Pawłem Hankusem ... najpierw myślę że czekanie jest nierozważne, przecież jest strasznie zimno ... pierwsze słowa jakimi mnie wita, to "myślałem że zamarznę, szybciej, robimy zdjęcia i na dół"., po drodze w dół mijamy wiele osób podchodzących jeszcze do góry. Wspomniane wyżej chmury zasnuły cały szczyt, nie widać nic, zdjęcia, uścisk dłoni, chwila radości i w dół. Po kolejnych 4 godzinach jesteśmy w namiocie.
My zmęczeni, kładziemy się spać, a na 2m2 Bogdan, który dziś dotarł na 6000m pakuje się na planowany w nocy atak, mówi "nie wiem czy dam radę, jestem bardzo zmęczony". My usypiamy kamiennym snem. O 2-giej w nocy pomagamy koleżeńsko ruszyć Bogdanowi, a zresztą tak się kręci że i tak nie śpimy, staruje wraz z poznanymi polakami. Czekamy na Bogdana od 16tej... jest 20ta zaczynamy się martwić, szczyt tonie w chmurach, sypie śnieg, i zaczyna wzmagać się wiatr, potężny wiatr, idzie załamanie pogody, a noc już kładzie się w okolicy. W końcu dociera, na jego twarzy rysuje się potężne zmęczenie, zamarznięta twarz, sople na nosie, wąsach, brodzie. Krótka rozmowa, Byłeś na górze? Tak wszedłem, pada kamiennym snem. W nocy przychodzi zapowiadane załamanie pogody. Wiatr wieje ponad 100km/h, rozrywając nam namiot, od godziny pierwszej w nocy bronimy naszych pozycji, trzymamy namiot raz po raz będąc podnoszonym, w chwili zwątpienia, ubieramy się i pakujemy w namiocie, boimy się ze w końcu wiatr ściągnie namiot i zostaniemy w śpiworach. Na szczęście udało się dotrwać do rana. W pewnym momencie odpuszczamy pilnowanie namiotu i ze mną w środku wiatr rzuca namiotem, potężna siła, jedynie interwencja chłopaków którzy na zewnątrz gotowali się do zejścia ratuje sytuacje, nie odleciałem a było blisko. Składamy namiot w koszmarnych warunkach i ruszamy w dół. Oj intensywne 4 tygodnie. Miało pójść lżej, ale Aconcagua wytrzymała nas do samego końca, pokazała pazur, pokazała że potrafi być bardzo groźna. Teraz śmieje się do siebie że nie poddała się bez walki. Najlepiej waga pokazuje wysiłek tam zostawiony, wynik Paweł -6kg, ja -8kg, Boguś -9kg, każdy z nas zostawił tam kawał zdrowia. Ale wszystko co nie zdrowe daje dużo radości :). Po powrocie do kraju, okazało się że była to ostatnia szansa w tym sezonie, wspomniane załamanie pogody trwało wiele dni a wiatr wiał z prędkościami powyżej 150km/h. Wiemy również, że kilka osób w okresie naszej działalności za spotkanie z Aconcagua zapłaciło najwyższą możliwą cenę. W tym miejscu podziękowania dla firmy ENERGO-SYSTEM za sfinansowanie wyprawy i ogromną okazaną pomoc i życzliwość. Dziękujemy. DO NASTĘPNEGO RAZU. Marcin
 

Ta strona używa cookie. Dowiedz się więcej o celu ich używania i zmianie ustawień cookie w przeglądarce. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. To find out more about the cookies we use and how to delete them, see our privacy policy.

I accept cookies from this site.

EU Cookie Directive Module Information