Spacer internetowy

     z wyprawy na największy masyw górski w Alpach .:.
Start .:. Aktualności .:. Z sieci .:. Aconcagua wiele nas nauczyła
Aconcagua wiele nas nauczyła Drukuj Email
Ocena użytkowników: / 1
SłabyŚwietny 
Info - Z sieci
Wpisany przez Wojtek   
środa, 09 lutego 2011 19:54

-Już podczas wejścia były momenty totalnej rezygnacji i załamania. Ale najgorsze było zejście ze szczytu – częściowo odbywało sie to już poza naszą świadomością – tak byliśmy wykończeni. Gdyby nie pomoc ratowników, którzy w którymś momencie wyszli nam na przeciw, to kto wie jakby się to skończyło- opowiadają niepełnosprawni Piotr Pogon i Łukasz Żelechowski, którzy kilka dni temu zdobyli najwyższą górę Ameryk, Anoncaguę.

Tak jak już informowaliśmy, 29 stycznia trzech członków Richter Expedition – Aconcagua 2010 stanęło na najwyższym szczycie Argentyny, Andów, Ameryki Południowej, obu Ameryk, oraz zachodniej i południowej półkuli. Będący po resekcji płuca Piotr Pogon i niewidomy Łukasz Żelechowski stali się pierwszymi w historii osobami z tego typu niepełnosprawnościami, którzy zdobyli ten, sięgający 6959 m n.p.m. szczyt, będący częścią słynnej Korony Ziemi.

Gdy niespełna tydzień zdobywcy przybyli, w drodze powrotnej do Polski, do Buenos Aires ich ciała wciąż nosiły widoczne znamiona walki z Aconcaguą. Łukaszowi schodziła skóra z prawie całej spalonej wysokogórskim słońcem twarzy, a dłonie wyglądały tak jakby ktoś polał je wrzątkiem. -Podczas zejścia zgubiłem niestety rękawice. Na tych wysokościach to nie przebacza – mróz, wiatr, promienie ultrafioletowe tworzą ostrą mieszankę.- tłumaczył.

Piotr wyglądał lepiej, choć swoje też swoje wycierpiał: -Odmroziłem sobie paluch w stopie. Jest zupełnie siny. Czekam na powrót do Krakowa aby lekarze powiedzieli mi czy można go uratować.- przyznał bez ogródek. I od razu dodał: -Nie boję się amputacji, bo mam przecież jeszcze 19 innych, wciąż sprawnych palców. Martwi mnie to, że jeszcze w tym miesiącu mam lecieć na maraton do Tokyo. Zostałem tam zaproszony aby zbierać fundusze na leczenie chorego chłopaka, są sponsorzy którzy będą wpłacać określone sumy, za każdy kilometr który tam mam przebiec. Nie chcę zawieść pokładanych we mnie oczekiwań. Pragnę jedynie aby, z paluchem czy bez palucha, być w stanie dobiec tam do mety.-

Mimo tych wszystkich problemów żaden z nich nie żałuje poniesionych cierpień. -Najważniejsze, że Aconcagua jest nasza! Przecież gdyby wejście na nią było spacerkiem, to nie byłaby tak interesująca. Wyczyn nie byłby wyczynem, gdyby nie pozostawił śladów w organizmie. My nie robimy tego wszystkiego dla siebie, ale po to aby pokazać, że można osiągnąć rzeczy, które pozornie wydają sie niemożliwe. Że jak się bardzo chce to można przesunąć wiele barier. No i proszę – ślepy i facet bez płuca weszli na najwyższy szczyt Andów! – tłumaczy Łukasz Żelechowski. A Piotr przypomina, że po ich wejściu na Kilimandżaro otrzymali bardzo wiele listów z podziękowaniami od osób zmagających się z różnymi chorobami. -Najbardziej wzruszające były chyba słowa podyktowane przek kilkunastoletniego sparaliżowanego chłopaka, który dziękował nam za pokazanie, że nie wolno się poddawać. „Wierzę ponownie, że też kiedyś zdobędę swoje Kilimandżaro i uda mi się samemu pójść do łazienki” – napisał w tym liście- wspomina Piotr.


Klasyczna, taka jaką pokonywali członkowie Richter Expedition - Aconcagua 2011, droga podejścia na najwyższy szczyt Ameryki południowej (kliknij w zdjęcie, aby je powiększyć)

Wieść o tym, że dwóch niepełnosprawnych Polaków zamierza wejść na Aconcaguę, wyprzedziła członków wyprawy i gdy dotarli oni do bazy w Plaza de Mulas (4370 m n.p.m.) wiele osób pytało się o głuchego, bo – nie wiedzieć czemu – plotka mówiła, że na szczyt wybiera się ślepy i głuchy. -Gdy tłumaczyliśmy, że ja wprawdzie nie jestem głuchy, ale z powodu nowotworu wycięto mi płuco, to niektórzy patrzyli na nas naprawdę jak na wariatów- śmieje się Piotr. Nie brakowało zresztą osób, które z góry zakładały i głośno mówiły, że plan niepełnosprawnych Polaków się nie powiedzie. -Ktoś jednak, jakiś Amerykanin, w którymś momencie powiedział, że skoro jesteśmy Polakami to na pewno nam się uda. „To są Polacy, im się musi udać, Polacy wchodzą zawsze” – tłumaczył tym którzy w nas nie wierzyli.-

Arek Mytko topiący śnieg w obozie w Nido de Cóndores. -Nie wiem co było trudniejsze, czy stopienie go, czy znalezienie w pobliżu obozu takiego, co nie był obsikany- śmieje się Piotr Pogon.

Tymczasem Polaków pod Aconcagua nie brakuje. -W każdym obozowisku, gdy tylko coś się głośno powie po polsku, to natychmiast znajdzie się ktoś kto w naszym języku odpowie. W okresie, w którym myśmy wchodzili, do wejścia na szczyt szykowały się jeszcze cztery inne ekipy z Polski- wyjaśnia Bogdan Bednarz, ratownik beskidzkiej grupy GOPR, który jako jedyny z czterech członków Richter Expedition – Aconcagua 2010 musiał zrezygnować z atakowania Dachu Ameryk. -Przez wyjazdem z Polski miałem grypę i prawdopodobnie jej nie doleczyłem. Na trochę większej wysokości poczułem się naprawdę źle. Więc doszedłem z chłopakami tylko do Nido de Cóndores, czyli na 5570 m n.p.m. Dalej poszli z Arkiem Mytko.- dodaje.

Ekipa Richter Expedition - Aconcagua 2011 podczas ataku szczytowego

Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło – źle czujący sie Bogdan, który pozostał w Nido de Cóndores miał łączność radiową z atakującą szczyt trójką. Szybko więc dowiedział się o kłopotach podczas zejścia, co pozwoliło mu na czas zaalarmować ratowników, którzy wyruszyli na spotkanie Polaków.

-Nasz kłopot polegał niestety na ograniczonym czasie. Zdaliśmy sobie sprawę, że nie będziemy w stanie, tak jak to wcześniej planowaliśmy, założyć górnych obozów. Bogdan był wyłączony, Łukasz chodzi w trudnym terenie jednak znacznie wolniej, widzieliśmy że wysokość szybko pozbawia nas sił. Trzeba było zaryzykować i przeprowadzić atak już z Nido de Cóndores. Oznaczało, że będziemy musieli za jednym razem pokonać prawie 1400 metrów przewyższenia. Było to ryzykowne, ale jedyne w naszej sytuacji wyjście. – relacjonuje Piotr.

chwila odpoczynku podczas ataku szczytowego

Ekipa w składzie Łukasz Żelechowski, Piotr Pogon i Arkadiusz Antek Mytko wyruszyła w kierunku szczytu 28 stycznia, o godzinie 21.00. Do celu dotarła następnego dnia o 14:35, po ponad 17 godzinach nieprzerwanego wysiłku.

-Gdy doszliśmy na wierzchołek, obecne tam inne zespoły biły nam brawo. Bardzo byliśmy szczęśliwi, ale też strasznie wykończeni. Po drodze było wiele momentów zwątpienia, chwilami bliskich załamania. Gdyby nie Arek,  który nigdy nie zwątpił i jak jakiś harpagan cały czas szedł w górę poganiając nas, podtrzymując na duchu, a gdy było trzeba to i wyzywając, czy wręcz ciągnąc do góry, to na pewno nie dalibyśmy rady. Wiele otuchy dodała też przypadkowo spotkana po drodze Polka, Magda, której słowa i obecność, oraz wiara w nasze możliwości, wniosły dużo pozytywnej energii i nas dodatkowo zmobilizowały- wspomina Piotr. -Najgorsza była ta słynna Canaleta pod szczytem, to taka stroma rynna pełna ruchomych kamieni. Ma tylko 250 metrów długości, ale mnie wydawała się bez końca.- dodaje Łukasz.

Ekipa na szczycie Aconcagua, od lewej: Piotr Pogon, Łukasz Żelechowski i Arek Mytko.

Mimo tego nadludzkiego wysiłku zdobywcy zapamiętali też z podejścia kilka zabawnych momentów: -Najlepsze były miny tych, którzy na szlaku po raz pierwszy widzieli Łukasza. Bo on aby ochronić sie przed słońcem, skoro i tak nie widzi, miał zupełnie zakrytą twarz. Z tymi swoimi kijkami, o które się podpierał, pochylony, wyglądał jak prawdziwy spiderman.-

Prawdziwe kłopoty zaczęły się jednak przy zejściu. Wycieńczone, niedotlenione  organizmy, zaczęły odmawiać posłuszeństwa. Co więcej, pogoda stawała się coraz gorsza. -Ja nic nie pamiętam. Nie wiedziałem gdzie schodzę, po co schodzę, gdzie jestem. Pamiętam tylko tyle, że w którymś momencie, nie mogąc już ustać na nogach, zacząłem robić w śniegu fikołki, po prostu koziołkowałem w dół.- opowiada Łukasz. A Piotr dodaje: -Ja też mam luki w pamięci. Pamiętam jednak, że naraz pojawił się ktoś, kto powalił Łukasza na ziemię i wbił mu w nogę strzykawkę. Minęło trochę czasu zanim zrozumiałem, że są to ratownicy. Zaczęli nas sprowadzać w dół. Później, pamiętam, zacząłem krzyczeć na ratowników, bo wydawało mi się, że chcą nas zostawić w jakiejś budzie dla psów.-

Szczyt Aconcagua. W tle inne zespoły, które w tym czasie także stanęły na Dachu Ameryk.

Tą „budą” okazał się być inaugurowany zaledwie kilka tygodni wcześniej, położony na 6000 m n.p.m., schron Elena. Polacy zostali tam doprowadzeni ok. 3 w nocy. -Ratownicy powiedzieli nam, że nie możemy sie kłaść bo można przymarznąć do podłogi. Więc półsiedząc się do siebie nawzajem tuliliśmy - wspomina Łukasz.

Gdy tylko wyszło słońce ratownicy zarządzili dalsze schodzenie. W Nido de Cóndores wszystkich przebadał lekarz i nakazał bezzwłoczny dalszy marsz w dół. Gdy cała czwórka dotarła w końcu do bazy w Plaza de Mulas, Łukasz był już w bardzo złym stanie. Odwonienie, wychłodzenie i zmęczenie przełożyło się na wstrząsające całym ciałem silne dreszcze. -On zawsze jest straszny gaduła, ale wtedy nic już prawie nie mówił- precyzuje Piotr. Pracujący w bazie lekarz nie miał wątpliwości – natychmiast zarządził lotniczą ewakuację na „niziny”. Wezwany śmigłowiec w 8 minut przetransportował Łukasza i Piotra do wrót Parku Aconcagua, czyli do znajdującego się na wysokości 2740 m n.p.m. Puente del Inca.

Z ratownikami i Bogdanem Bednarzem (pierwszy z lewej) po powrocie do Nido de Cóndores

-Łukasz stał się tam atrakcją turystyczną. Siedzieliśmy na tarasie restauracji, w słońcu, ale choć temperatura sięgała prawie 30 stopni i on był ubrany w polar, kurtkę goreteksową i puchówkę, to wciąż, półświadomy, telepał się jak galareta. Musiałem wręcz odganiać dzieci, bo robiły sobie z nim zdjęcia, jakby był jakimś yeti.- opowiada Piotr. Na szczęście po kilku godzinach te typowe objawy hipotermii ustąpiły i Łukasz zaczął wracać do siebie. -Jak znowu nie zamykały mu się usta i przez cały czas coś gadał, wiedziałem że już jest dobrze- precyzuje jego towarzysz.

To co Piotrowi i Łukaszowi na pokładzie śmigłowca zajęło 8 minut, schodzącym pieszo Bogdanowi i Arkowi zajęło kolejnych 8 godzin. Gdy w końcu jednak cała czwórka znalazła się w Mendozie wyprawę można było oficjalnie uznać za zakończoną sukcesem.

Co dalej? Choć wszystkie odniesione na Aconcagui rany jeszcze się nie zagoiły, a Piotr nie wie czy da się uratować odmrożony paluch, obaj myślą już o kolejnych projektach. A wymarzona Korona Ziemi staje się coraz bardziej realna. Więc jaki będzie kolejny szczyt? – pytam. -No pewnie McKinley na Alasce. Ale już wiemy, że kolejnej wyprawy będziemy musieli się znacznie lepiej przygotować, zwłaszcza McKinley słynie z bardzo niskich temperatur. Aconcagua była dobrą szkołą. Zresztą każda góra jest szkołą, każda wyprawa uczy czegoś nowego, w tym m.in. pokory. Tym razem nauczyliśmy się, że w tak wysokich górach nie ma miejsca na improwizację. Zwłaszcza sprzętową. Nie powinno zabierać się nieprzetestowanego sprzętu, ani wyruszać nie mając wszystkiego. Myśmy mieli z tym sporo problemów. Jeden z namiotów wyprawowych, choć z atestem i ponoć testowany w tunelu aerodynamicznym, odleciał nam przy pierwszym mocniejszym podmuchu andyjskiego wiatru, topowe plecaki Berghausa zupełnie też nie zdały egzaminu – na mrozie luzowały się wszystkie taśmowe zapięcia i regulacje, mieliśmy w związku z tym masę problemów. A ja sam, gdybym miał jakieś dobre buty wysokogórskie i nie szedł na szczyt w skórzanych, to też pewnie bym się nie odmroził…- reasumuje Piotr.

Najlepszy sprzęt nie zabezpieczy jednak najwytrwalszego podróżnika i eksploratora przed… innym człowiekiem. Prawdopodobnie najbardziej przykra przygoda spotkała ekpię Richter Expedition – Aconcagua 2010 już po opuszczeniu Andów, w Buenos Aires, na dzień przed powrotem do Polski. Bogdan, Łukasz i Piotr (Arek pozostał jeszcze w Andach), po spotkaniu z Polonią, a przed kolacją na którą uczestników wyprawy zaprosili właściciele lokalnego Baru Krakow, usiedli na chwilę na tarasie jednego z barów w popularnej wśród turystów dzielnicy Palermo. I wystarczyła chwila nieuwagi, aby „zginął” podręczny plecak Łukasza. Wraz z nim ukradziono specjalną komórką dla niewidomych, pożyczone na wyprawę radio, pożyczony laptop z fotograficzną i filmową dokumentacją wyprawy na dysku, aparat fotograficzny i paszport Bogdana, oraz całkiem spore, jak na zarabiającego 1000 złotych miesięcznie niepełnosprawnego nauczyciela, pieniądze…

http://www.tierralatina.pl autor Tomasz Surdel

 
Przetłumacz stronę na język angielski Wersja językowa - niemiecka

Licznik odwiedzin

Dzisiaj >243
Wczoraj >621
W tygodniu >3096
W miesiącu >19241
Wszytskie >1748564

Odwiedza nas

Naszą witrynę przegląda teraz 48 gości 

Ta strona używa cookie. Dowiedz się więcej o celu ich używania i zmianie ustawień cookie w przeglądarce. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. To find out more about the cookies we use and how to delete them, see our privacy policy.

I accept cookies from this site.

EU Cookie Directive Module Information